środa, 29 lutego 2012

Oblicze nirwany



Jeśli nirwana w ogóle posiada oblicze, to niewykluczone, że właśnie takie jak Fafka obsypywana dowodami kocich uczuć.

wtorek, 28 lutego 2012

Po lepszej stronie zimy


Czas, w którym zima zmaga się z przedwiośniem, albo wietrzny albo mokry, albo zaśnieżony, najlepiej
przeczekać w miejscu ciepłym, suchym i miłym dla nosa.
- Te zwierzęta się nudzą! - mówi Pan Tymianka z potępiającą nutką w głosie, patrząc na piramidki i ukladanki na kanapie.
- To im poczytaj - proponuje Ori - Mamy dużo książek, coś im wybierzesz odpowiedniego.
Pan Tymianka wzrusza ramionami i wraca do umiłowanego komputera, przemycając kolejną porcję ciasteczek. Zwierzęta tracą szansę na rozwój intelektualny i zwijają się w kłębki na swoich (i nide swoich) posłankach.
Niektórzy na zimę wolą patrzeć przez szyby okropnie wymazane nosami patrzących...

czwartek, 23 lutego 2012

Niebieskie i czarne



Kiedy Ori rano wyszła przed dom, ujrzała krajobraz następujący: resztki brudnego śniegu, rozlewiska
głębokich, brunatnych kałuż, placyki równie brunatnej gołej ziemi, a na nich filigranowe kopczyki psich kup, dotąd ukryte przed światem pod grubą kołderką zimy.
Było tak paskudnie, że Ori od tego widoku zrobiło się weselej. Bo brzydziej już przecież być nie mogło, każda zmiana tego wysmakowanego landszaftu będzie zmianą na lepsze!
Ori przezornie odsunęła od siebie myśl o upojnych godzinach spędzonych z grabiami i wiaderkiem,
bo po co się martwić przyszłością i wróciła do domu.
Jej optymizm został wkrótce nagrodzony: zupełnie, ale to zupełnie bez zapowiedzi ostro zaświeciło słońce. A to z kolei wprawiło w doskonały humor Fafkę nudzącą się na kanapie. Fafka ma duszę celebrytki i na widok aparatu
ustawia się korzystniejszym profilem, a w dodatku łapie pierwsze zwierzę, jaki się jej nawinie pod łapy, żeby zdjęcia były bardziej urozmaicone.
Sesję zakończył Puszek akcentem białym i leniwym.

niedziela, 19 lutego 2012

Krótka rozprawa o psim szczęściu


Lord od ponad trzech miesięcy mieszka w psim hoteliku. Na zimę zrzucił poprzednie grube, ciężkie, baranie futro i sprawił sobie sierść miekką i jedwabistą w zadziwiającym odcieniu. Ori początkowo nie umiała okreslić tej barwy, ale przypomniała sobie, że istnieją na świecie pudle "morelowe", więc i morelowe Lordy mogą się zdarzyć (przeczytajcie to głośno i szybko!). Kto nie połamał sobie języka na morelowych Lordach, niech podąży dalej śladem Lordowego szczęścia.
Lord także nauczył się chodzić. A raczej przypomniał sobie, czym jest chodzenie. Najpierw chore, sztywne łapy odmawiały posłuszeństwa, pies nie mógł utrzymywac równowagi, zataczał się i upadał.
Pierwsze tygodnie pobytu przespał, robiąc przerwy na jedzenie i krótkie, obowiązkowe spacerki.
Następnie... postanowił się odchudzić. Sam. Opiekunki wprawdzie także zamierzały to zrobić, żeby odciążyć chore stawy Lorda, pies jednak z własnej woli zaczął zostawiać jedzenie w misce i wkrótce smuklejsza sylwetka, lekarstwa, ciepło i ruch poczęły czynić szybkie postępy i odmłodzony, energiczny
i radosny pies polubił chodzenie, ba, zdarza mu się nawet pobiegać i poskakać!
Jedenastoletni (chyba?) Lord jest psem, którego do tej pory najtrudniej było oderwać od schroniskowego szczęścia. Bo był tam... słucham? Tak, dobrze podpowiadacie: był szczęśliwy, przyzwyczajony, a poza tym głuchy, a stary głuchy pies jest przecież najszczęśliwszy, gdy może sobie poleżeć w piasku i błocie:






Marcysia przyjechała do hoteliku w maju, w pierwszej porcji psów z Rachowa Starego.
Dzisiejsza sesja zdjęciowa nie udała się zanadto z powodu fatalnej pogody i deszczu i na fotografiach nie widać, jaka Marcysia jest lśniąca i tłuściutka.





Marcysia dotąd nie miała szczęścia i nie odnalazł jej ten jeden, jedyny przeznaczony dla niej człowiek.
Szkoda, że nikt nie zachwycił się śliczną, przemiłą, łagodną Marcysią. Marcysia nie traci nadziei, a czekanie umila sobie gnębieniem Uszatka, który jest mniejszy, młodszy i denerwująco puchaty.
Poprzednie szczęście Marcysi wyglądało tak (na jednym zdjęciu na drugim planie Lala):



Uszatek nie życzył sobie spaceru, zdjęć ani Ori. Obszczekał wszystkich, pokłócił się z Marcysią i polizał łaskawie opiekunkę, dając reszcie świata do zrozumienia, że tylko ona się dla niego liczy.
Uszatek bardzo słabo widzi, przez co czuje się trochę niepewnie i nie lubi otwartej przestrzeni.







Może boi się, że zła przeszłość, która na pewno wraca w psich snach, czyha za ściankami bezpiecznego kojca?



Na koniec powrót do sprawy Agata, która wywołała oburzenie Czytelników i sporo pytań i propozycji rozwiązań. Niniejszym przedstawiam to, co wiem i co, za przeproszeniem, myślę.

Przytulisko w Rachowie Starym nie ma statusu schroniska. Jest prywatnym miejscem, gdzie ludzie z dobrej woli zajmują się porzuconymi bezdomnymi psami. Jako że teren przytuliska jest miejscem prywatnym, również psy na nim zgromadzone są uważane za "własność prywatną".
Teoretycznie każdy obywatel ma prawo trzymać na swojej posesji dowolną ilość zwierząt i utrzymywac je za własne pieniądze. Z powodu tej "prywatności" gmina ani żadne inne władze nie poczuwają się do odpowiedzialności i pomocy (owszem, pani Renata wybłagiwała pewne formy pomocy, ale na tyle kuriozalne, że pomińmy je milczeniem). Z tego samego powodu nie ma nikogo, kto sprawowałby jakąkolwiek władzę nad prztytuliskiem i kontrolował poczynania opiekunów.
Dlatego odpada rozwiązanie pierwsze - skarga do gminy.
Gminę zresztą należy omijać z daleka, bo wszelkie skargi spotęgowałyby chęć zlikwidowania przytuliska ("likwidacja" w tłumaczeniu na polski oznacza uśmiercenie psów)

Propozycja druga - skarga do policji z powołaniem się na ustawę o ochronie zwierząt - absolutnie nie wchodzi w grę. Przede wszystkim, byłoby to rażąco krzywdzące dla opiekunów. W Rachowie nikt nie znęca się nad psami, nie ma żadnych zaniedbań wynikających ze złej woli opiekunów.
Łańcuchy u części psów - jak już do znudzenia to pisałam - to konieczność wynikająca z biedy (braku kojców). Agat nie jest wyniszczony, zagłodzony itp. Na łańcuchach jest około 50 psów, należałoby je zabrać wszystkie w lepsze miejsca, ale DOKĄD? ZA CO?

Propozycja trzecia - wykupienie Agata. Niestety. Uczciwość nakazuje mi przyznanie się do popełnienia takiej próby. Bez rezultatu, jak już wiecie. Mam nadzieję, że suma, którą przelałam, zostanie przeznaczona na karmę dla psów, a nie na... napitek dla ze wszech miar miłego memu sercu pana opiekuna.

Propozycja czwarta - zawiadomienie o sprawie TVN lub innego telewizora. Jak najbardziej tak.
Z tym, że reportaże o schronisku były już robione wielokrotnie, a opiekunka byłaby idiotką, gdyby przed kamerami przyznała, że "owszem, pewna fajna zaufana fundacja znalazła dom dla niewidomego starszego psa, a ja się głupio uparłam i nie oddałam". Na pewno przedstawiłaby jakąś bardziej wyrafinowaną wersję wydarzeń. Na przykład, że chciałam przerobić Agata na kołnierz do płaszcza.

Propozycja czwarta - moja własna, wymarzona, której nie przedstawię, bo to groźba karalna, a gdybym przedstawiła, to by się nazywała "kałasznikow".


Osobom, które pytają, co powoduje opiekunami, że podejmują tak kuriozalne, krzywdzące psy decyzje,
wyjaśniam, co następuję: u osób, które przez lata ratują, przygarniają, zbierają hurtowe ilości zwierząt,
pojawia się coś, co przez niektórych jest określane wręcz jako choroba, czyli zbieractwo.
Jest to uzależnienie równie silne i groźne w skutkach, co inne znane powszechnie uzależnienia i prowadzi z czasem do wielkiej tragedii dla osoby uzależnionej oraz podległych jej zwierząt.
Uzależniona osoba staje się bowiem nieufna wobec świata i święcie wierzy, że psy (koty, ktokolwiek)
są bezpieczne i szczęśliwe wyłacznie pod jej skrzydłami. A jest ich najpierw 50, potem 100, potem 400. Brakuje jedzenia, psy się rozmnażają, umierają z głodu i nieleczonych chorób, albo zagryzają się nawzajem.
Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się więcej, bez trudu wygugluje sobie mnóstwo materiałów i przykładów na ten temat. Poczytajcie na przykład o przeogromnej tragedii Korabiewic i innych podobnych miejsc. Korabiewice i prawie 500 umęczonych psów spotkało ostatnio szczęście - pieczę nad schroniskiem objęła fundacja Viva, jest więc realna szansa na dobre życie dla zwierząt tam mieszkających.

Na naprawdę zakończenie tej bezradnej mufki przyznaję, że wiem, że nic nie wiem, czuję się bezradna
i póki co, jedynym rozwiązaniem wydaje mi się pokorne proszenie o łaskę dla kilku kolejnych psów
(bo 14 razy się udało). I łaskę darczyńców, bo bez niej nic się nie da zdziałać.


Mufka bezradna wobec świata:


piątek, 17 lutego 2012

Dziesiąty luty


Dzisiaj będzie nostalgia i wspomnienia obrzydliwie ociekające sentymentalnym lukrem.
Minęło bowiem dokładnie dziesięć lat od chwili, gdy Ori osiedliła się we wsi mazowieckiej z glebą lichą i
piaszczystą, w krajobrazie zdobnym jeno w ostatnie w okolicy kartoflisko i anorektyczne brzozowe laski. Dla kogoś, kto dorastał otoczony bujną przyrodą Południa (nie w Prowansji, dla ścisłości, tylko na Podkarpaciu), a młodość miał skalną, burzliwą i galicyjską, obcowanie z umiarkowaną urodą Mazowsza i mocno odmienną mentalnością ludzką, było na początku trudne i obfitowało w nader smutne chwile.
A jednak na tej obcej ziemi (żadnego pradziada tu pochowanego wszak nie posiada!)
Ori zbudowała swoje największe ukochanie - Dom Tymianka!
Dom pełen najdroższych Mieszkańców i Gości małych, dużych, puszystych i gładkich, nieznośnych,
brudnołapych, szczekających i miauczących, kudłatych, drapiących, gryzących, zapełniających szczelnie każdą chwilę życia!
Z okazji tej rocznicy Ori zrobiła przegląd lutych i wybrała trochę zdjęć robionych w różnych latach zawsze w lutym.



 

To jeszcze nie koniec sentymentalizmu - także w lutym roku Pańskiego 2009, mroźnym i śnieżnym
powstał blog pod jakże adekwatnym tytułem "Pełnia lata w domu Tymianka".
Także w lutym - roku 2011 tym razem - Ori podjęła decyzję o założeniu Fundacji, która formalnie zaistniała dopiero we wrześniu (żeby w każdym miesiącu było co świętować)

A ilustracją różnych odcieni życia codziennego Fundacji (i komentarzem do "obchodów rocznicowych")
są dwa wydarzenia, które miały miejsce w niemal tym samym czasie.
Pierwsze to sromotna klęska batalii o niewidomego Agata.
Agat na zawsze zostanie w "krainie szczęśliwości", uwiązany na metrowym łańcuchu, ponieważ, jako się rzekło, "jest przyzyczajony, szczęśliwy i ma w pobliżu braci i siostry")
W życiu niewidomego, urodzonego w schronisku Agata, dzięki uporowi Ori, Ani i Kasi w umieszczaniu ogłoszeń w internecie, wydarzyły się dwa cuda. Najpierw zadzwoniła pani Lucyna z Niemiec, wzruszona jego losem zaproponowała zasponsorowanie pobytu psa w hoteliku.
Niestety. Opiekunka Agata nawet nie chciała o tym słuchać.
Po czym nastąpił cud drugi: zgłosił się DOM, który chciał Agata natychmiast adoptować!
Ori oszczędzi Wam opisów rozmów, starań, prób dotarcia do opiekunki przez inne autorytety.
Na próżno. A szczęśliwy pies nie wie, że uniknął strasznego pogorszenia losu, czyli własnego domu z ogrodem i kochającymi ludżmi...




Wydarzenie drugie: wczoraj maleńka Zojka, w szalejącej zamieci odbyła siedmiogodzinną podróż do własnego domu! Pojechała własnym samochodem i na kolanach swojej najwłaśniejszej Pani!
Jej opiekunowie przyjechali po Zojeczkę aż ze Szczecina, nie bacząc za fatalną pogodę i nie chcąc czekać, aż uda się zorganizować jakiś inny transport, bo przecież "Zojeczka by się zestresowała!"
TAKIE wydarzenia i kontakt z TAKIMI ludźmi to jest szczerozłota zapłata dla Ori za trudną, ciężką,
smutną i nieefektowną codzienną pracę.
Na zdjęciu Zojka jeszcze w poprzednim życiu:





Na upragniony koniec gromkie wezwanie: Przyjaciele Domu Tymianka!
Nie zapomnijcie o nigdy niekończącej się Akcji Staruszkowej!
Na miejsce Agata przyjedzie wkrótce inny staruszek, ale bardzo potrzebujemy pomocy finansowej!
Przy obecnej ilości Podopiecznych fundacja do bardzo skromnego funkcjonowania potrzebuje ok 10 tys zł miesięcznie. Z tego ok. 8 tys. to opłaty na hoteliki, a reszta zostaje na ekstrawagancje typu leczenie, karma, sterylizacje. Prawie wszystkie psy wyciągane ze schronisk wymagają leczenia i kosztownych zabiegów (dla przykładu: w styczniu operacja łapy Hektora i sterylizacja Alutki kosztowały 900 zł)
Gruntownego "przeglądu" wymagają Dżek i Tymuś (staruszek w sweterku), bardzo pilne są też sterylizacje Buni, Luny, Gosi i Czarki.
Większość psów ze schroniska przyjeżdża z biegunką, którą zwalcza się czasem tygodniami, do tego dochodzą choroby uszu i skóry, odrobaczanie, szczepienia.
Wszystkie brutalne fakty i liczby zostaną wkrótce przedstawione w sprawozdaniu uczynionym na cześć Urzędu Skarbowego, a zbiegnie się to z uroczystym otwarciem strony internetowej Domu Tymianka.

Zatem za zdrowie obecnych i przyszłych Mieszkańców i Podopiecznych Domu Tymianka - Mufka!